Logo pro beanusik i akademiaPRZYCISK wejdz

 

button

 

 

poniedziałek, 15 kwiecień 2019 05:17

11 kwietnia w szkole Przy Parku odbył się symboliczny apel wielkanocny

Z uwagi na przyszłotygodniowy egzamin ósmoklasisty spotkanie wielkanocne zorganizowaliśmy nieco przedwcześnie. Trudno więc jeszcze mówić o świątecznym klimacie. Na razie w powietrzu unosi się głównie atmosfera egzaminacyjna… My jednak, za sprawą życzeń złożonych przez panią dyrektor Izabelę Stelmasiak, tekstu Uczta przeczytanego przez Mateusza Kmitę, utworu Michała Bajora Quo vadis, Domine,

rozważań pana Łukasza Przanowskiego zdołaliśmy przenieść się do Jerozolimy na ostatnią wieczerzę…

Uczta

A gdyby  tak choć raz w życiu, kompletnie nie wiedząc, na którą, gdzie i z jakim upominkiem udać się do Jerozolimy, na uroczystą kolację?

W powietrzu unosi się cierpki, zielony aromat świeżo ściętych palm, czyli niedawno musieli tędy przejeżdżać. Biegnę co tchu, potykam się, leżę tak chwilę, czuję słony smak krwi na rozciętej wardze, moją twarz spowija chmura kurzu, a mój wzrok zatrzymuje się na mijających mnie bezceremonialnie rzemiennych sandałach.

Ilu ich było? Trzynaścioro. Jestem pewien.

Podnoszę oczy, wstaję, otrzepuję się i krzyczę, aby na mnie zaczekali, ale nikt nie reaguje, a ja chcę przecież wreszcie spotkać tego słynnego Jezusa z Nazaretu. Może oni coś wiedzą?

Niespłoszeni moim wołaniem idą naprzód tanecznym krokiem, wiwatując na cześć jakiegoś mężczyzny, cała dwunastka wpatrzona weń jak w obraz, a jeden to nawet sprawia wrażenie natarczywego. Ma bardzo rozpalony wzrok, muszą sobie wszyscy niewyobrażalnie ufać.

Jednak pod piaskowożółtymi ścianami po obu stronach wąskiej uliczki, którą przemierzam, siedzą, nucą, śmieją się, obierają ryby i odpoczywają znacznie pokaźniejsze gromady ludzi wcale niezainteresowanych tą, co tu dużo gadać, trochę dziwną ferajną, która ich właśnie minęła.

Czemu więc tutaj nie zostaję?

Biegnę.

Zdyszany, wielce dumny z siebie, dosiadam się do stołu, przy którym właśnie zaczyna się wieczerza. Oblizuję spierzchnięte wargi, kuszony rojeniem, że poczęstują mnie winem i chlebem. Ale nikt nie zauważa mojego spóźnienia – co tam spóźnienia, w ogóle mnie! – poprawiam więc krawat, odchrząkuję znacząco, próbując uspokoić oddech. Usiłuję też zakryć dziurę w spodniach od najlepszego garnituru, ale i to nie robi na nikim wrażenia.

Po chwili, już naprawdę zniecierpliwiony, zaczynam nagle rozumieć, że oto nadchodzi moja chwila.

Obserwuję bowiem bacznie tego, co przed chwilą spijał mądrość z ust swojego mistrza, a teraz odchodzi od stołu, naiwnie licząc na to, że wymknie się niepostrzeżenie. Chytrze chwyta sakwę z czymś dzwoniącym w środku, wyciągniętą przez jakichś dwóch przybyszy, wkłada ją sobie do kieszeni i bez zawahania wskazuje palcem na TE plecy.

Zakapturzone postacie są coraz bliżej, w końcu ich silne ręce osadzają się pewnie na ramionach porywanego Jezusa, a gwałtowność ich działania sprawia, że stół się wywraca …

Chcę wykrzyknąć z całych sił, że wszystko widziałem, co do joty, powiem, jak było, wskażę winowajcę, w końcu jestem świadkiem! Ale on, ten Jezus, podnosi na mnie obezwładniająco dobre, niewyobrażalnie smutne i jednocześnie pełne czegoś, czego nigdy wcześniej nie widziałem, jakiejś dziwnej, niezłomnej wiary – oczy i…

Zasycha mi w gardle. Nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa. W ustach czuję słony smak łez.

Do moich nozdrzy dociera aromat cyprysów.

Siedzę tak przy tym wywróconym stole i nie mogę pozbierać myśli dryfujących właściwie wokół  jednego tylko pytania: Jak można być aż tak dobrym?

Klaudia Łachacz